Witam wszystkich drogich czytaczy. Właśnie popijam herbatkę, piszę relacje i podziwiam jakaś dużą wodę zza “okna”. Woda nazywa się jezioro Bergsjo, nad nim niebo z zorzą od zachodzącego słońca (tak będzie przez cala noc). Na niebie jedna gwiazdka, nade mną prócz nieba sosny i porządek moralny we mnie. Czy jakoś tak. Wstajemy kolo 10. Znaczy się Asia wcześniej, ale ja we śnie uciekam na motocyklu przed kimś tam. Wiec o 10. Nie pada. Jemy i zbieramy się. Wyruszamy jak zwykle późno, kolo 13. Zajadamy się ciasteczkami x-price, czy jakoś tak, które miały być krakersami i kupiliśmy ich aż 600g za 12nok. Kiedy ruszamy trasa 287 zaczyna padać. Mamy jakieś 17 km pod gore na wysokość 960, potem już tylko z górki. Krajobraz jak w naszych górach, a więc łagodne zbocza porośnięte bujnymi lasami. Gdzieś na szczycie spotykamy Niemca, z którym gadaliśmy wczoraj przy informacji. Gadamy trochę. Ja korzystam z WC, bo akurat stoi piękne, nowe. Zjadamy do końca potetsalad, ciasteczka i wodę z sokiem. Od tej pory jest już z górki lub płasko, wiec przecinamy przestrzeń z łatwością. Szybko docieramy do Eggdal, gdzie ja wcinam snikersa. Przychodzi znów nasz znajomy Niemiec, wyciągamy mapy i gadamy o trasach, podróżach i miejscach. Wychodzi słońce. Nasz znajomy w Norwegii był pierwszy raz w 81. To już kolejna osoba, która tu wraca co jakiś czas. Był w wielu innych miejscach (Alpy, Pireneje) ale tu w Norwegii czuje się najlepiej. Pierwszą poważną podróż na rowerze z sakwami etc. odbył mając lat 40. Żegnamy się i ruszamy dalej. Pogoda nareszcie ładna. Od tej pory pocinamy z Asiunią po 30kmh i tak do późnego wieczora. Dziś mamy rekordowy dystans. Droga bardzo przyjemna, a to pagóry, a to jeziorko, a to kolorowe tubylcze domki. Rzeczy nam podeschły, wyprzedziliśmy nawet jednego rowerzystę norweskiego. Dojechaliśmy do Amot. Asia mówi, że pierwszy raz widziała sklepy czynne do 22. Mieścinka wielkości podwarszawskiego Piaseczna, czy Pruszkowa etc. Trochę nie wiemy gdzie jechać, ale tym razem dzielny kapitan po nazwach ulic i z pomocą planu miasta na słupku odnajduje drogę. Ruszamy trasa 284 w stronę Vikersund. Przed tą miejscowością zauważamy kogoś rozbijającego namiot w krzaczorach, dołączamy się właśnie do niego. Dookoła same domy z ogródkami, wiec to miejsce jest na wagę złota. Gadamy z nowym znajomym. Jest to Niemiec, który pracuje w Norwegii i wybrał się na tygodniową przejażdżkę, jak przyznaje, sam jeszcze nie wie gdzie. Pracuje w czymś co się nazywa Camphill i o ile dobrze zrozumiałem jest to jakaś taka komuna, gdzie pomaga się ludziom z problemami, czy może niepełnosprawnym. No jakoś tak. Częstujemy go herbatą i ciasteczkami. Asia się idzie myć, a mi się nie chce (później Asia się będzie ze mnie śmiać, że jestem brudas). Potem żałuję. Robię herbę na dobranoc i idziemy do namiotu. Trip : 109.04, time : 5:55, avg : 18.39. Aha, Asia mówi, że widzieliśmy lisa (żywego) i zdechłe małe zwierzątko, niezidentyfikowane.