Od pewnego czasu, od kiedy to dopuszczam się haniebnego procederu palenia papierosów rozmawiam sobie czasem z panem Jurkiem, który jest dozorcą w budynku w którym pracuję. Palenie nie ma prawie żadnych zalet prócz wspomnianego przeze mnie spleenu, czy innego uczucia nostalgii towarzyszącego zaciąganiu się dymem, którego czasem doznaję, ale, no właśnie. Prawie. Niewątpliwie poznałbym w swoim życiu o wiele mniej ludzi niż znam gdyby nie papierosy. No bo cóż mają robić nieznający się ludzie, którzy palą razem jeśli nie rozmawiać? Oto jedna z historii pana Jurka.

Pan Jurek pracował kiedyś w Irlandii - z resztą nie tylko w Irlandii, bo w Stanach też był i pracował pół roku, a potem pół roku jeździł i zwiedzał - też bym tak chciał. Wróćmy do Irlandii. Wynajmował tam pokój z dwoma współlokatorami : ojcem i synem. Z synem, a było mu na imię Andrzej, dogadywał się bardzo dobrze, jak zresztą, ze wszystkimi młodymi ludźmi, których ogólnie rzecz biorąc lubi. Andrzej też go polubił, bo dobrze im się rozmawiało, a poza tym, pan Jurek był całkowitym przeciwieństwem wiecznie pijanego ojca. Nie był to ojciec jakiego chcielibyście mieć. Od małego Andrzej (i jego młodszy o rok brat) byli świadkami picia, bicia, obelg i wszystkiego tego o czym mówią o patologicznych rodzinach w wiadomościach, kiedy już dojdzie do najgorszego. “Panie Jurku. Z panem, to ja bym mógł mieszkać i mieszkać, tylko żeby tego chuja, współlokatora nie było” wskazał na swojego ojca w drugim pokoju. “Bo wie pan, mówię o nim bez szacunku, bo jak mam szanować kogoś od kogo dobrego słowa nie usłyszałem chyba nigdy, a ile się nacierpiałem to moje. Stary pijak. Nigdy u nas w domu się nie przelewało, czasem nie było co jeść, a on sobie sprowadzał kolegów i za ostatnie pieniądze pili. Kiedyś na przykład, sprowadził całe to towarzystwo, wyjął na stół flaszkę i ugościł po królewsku. Własnym dzieciom od ust odejmował, a tym pijakom podał kiełbasę, ser, co tam jeszcze w domu zostało i piją. Kiedy matka to zobaczyła, szlag jasny ją trafił, wyszła na dwór, wzięła garść piachu i rzuciła mu to na ten stół, na talerze i kieliszki. Ojciec tak się wściekł, uderzył ją tak mocno, że straciła przytomność i padła na ziemię jak kłoda.”

W tym momencie historii już myślałem, że kobietę utłukł na amen - wtrącił pan Jurek - ale na szczęście udało się ją tym razem docucić. Dalej Andrzej opowiadał tak:

“Niedługo potem, kiedy wieści od matki dotarły do szwagra, od szwagra do jego braci, od braci do ich kolegów, a od kolegów Bóg raczy wiedzieć gdzie jeszcze, postanowiono skompletować silną grupę i nauczyć chama rozumu. Ojciec był przerażony, 10 postawnych mężczyzn ganiało go po wsi, potem po podwórku, a potem przez pole buraków, na którym to wywinął orła, potem znów przez podwórko, gdzie to ojciec pochwycił siekierę do samoobrony. Wtedy role się odwróciły, bo trzeba wiedzieć, że siekiera w dłoniach także całkiem dobrze zbudowanego ojca była argumentem więcej niż przekonującym i teraz to chłopaki uciekali przed nim. Najpierw z podwórka w wieś, potem przez pole, a potem znów w kierunku podwórka. Już się zamachnął, już prawie miał szwagra tą siekierą zdzielić, ale na szczęście chybił i siekiera utkwiła w płocie”

Wtedy papierosy się skończyły i wróciliśmy każdy do swoich zajęć. Pan Jurek i ja.