-
Komcie
Właśnie przeczytałem komcie i widzę, że mamy przynajmniej 3 stałych czytelników!! Dzięki za wszystkie wiadomości i buziaki!!
-
Dzień 5
Kiedy się budzimy, leje. Szybko pakujemy manatki. Nocowaliśmy przy takiej zatoczce koło trasy, gdzie zmęczeni kierowcy mogą sobie odsapnąć. Są tu stoły i kawałek płaskiego miejsca na rozbicie namiotu (oczywiście na dzikusa). Na śniadanie kabanos i mieszanka studencka (Asia bez kabanosa :). Przy pakowaniu namiotu kijek utyka mi w gównie. Fu. Na szczęście jesteśmy przy rzece. E6-tką jedziemy kawałek do Dovre. Tam jest już ścieżka rowerowa. Fajnie tak w środku gór od wsi do wsi kilkanaście km ścieżki. Dojeżdżamy do Dombas (po drodze pada, oliwimy łańcuchy, bo jęczą, zdjęcia). w Dombas rozchodzi się E6 I E136. Asia zostaje, a ja idę na rekon. Dombas to jest chyba taka miejscowość, którą się odwiedza tylko przejazdem. Kilka sklepów w tym jeden duży I mnóstwo turystów. W przyczepach. Tutaj w ogóle chyba spędza się wakacje w kamperze. Mijają nas setki tych wozów kempingowych, przyczep małych i dużych etc. Rowerzystów z sakwami nie widzieliśmy ani razu. Wyobrażałem sobie, że będzie ich mnóstwo, przecież mekka (męka?) rowerzystów etc (później spotykaliśmy już więcej takich jak my, ale nadal nie było ich tak wiele jak to sobie wyobrażałem). Kupuję hot doga na statoilu. Za 50kr. Z bekonem. Potem chlebek w piekarni za 16.50 i idę do informacji. Okazuje się że E136 nie ma tego cholernego zakazu dla rowerów (dla traktorów tez nie ma) i można jechać. Potem Asia robi kanapki i wysyła mnie z powrotem do sklepu po batony i jeszcze jeden chleb. Przy kasie zgłupiałem, bo tam był automat do monet. Panu daje się papierki, on wkłada je do osobnych dziurek, które je wciągają. Monety wkłada się już samemu do innego automatu, zaraz obok. Pieniążki mi poleciały na podłogę, nie wiedziałem który jest który (z dziurką? Bez?) Ogólnie sierota. Kiedy wróciłem, Asia natychmiast zauważyła, że z chlebem coś nie tak. Kupiłem chleb do piekarnika. Załamałem się (śmiala się ze mnie i trochę sie posprzeczaliśmy, ale koniec końców okazało się, ze chleb jak najbardziej nadaje się do jedzenia i jest całkiem smaczny). Ruszamy E136. Polecam. Trochę tirów jeździ, ale ogólnie ruch niewielki no i cały czas lekko z górki. Często też zjazd na ścieżkę. Jedziemy do Andalsnes, z Dombas to 108km. Krajobraz coraz bardziej surowy. Dookoła nas (jedziemy doliną) wyrastają Babie Góry (po 1700, czasem 1900). Coraz częściej widać na nich śnieg. Dużo strumieni, w jednym bierzemy wodę. Postój, ostrzeżenie o dużym nachyleniu drogi i wio. Zjazd 60 km/h przez 10, 15 minut. Krajobraz robi się alpejski. Pionowe skały wokół nas, z nich 50 metrowe kaskady wody, huczy grzmi i wpada do rzeki, która wije się wzdłuż drogi, a woda w niej jest tak przejrzysta, ze widać dno. Roślinności na tym nie ma prawie już wcale. Asia zauważa mały zjazd w kępie krzaków. Tam się rozbijamy. Namiot stoi teraz nad lodowatą rzeką Mongefossen (chyba) a my pijąc herbatkę podziwiamy wodospad spadający 50 metrów w dół. Woda opada jakby w zwolnionym tempie. Umyliśmy się, woda jak lód. trip : 103.32, avg : 19.04, time 5:25.
-
Przestańcie zabijać te pająki
Bo jak niektórzy mówią, Matka Boska wtedy płacze i pada. No właśnie. Paaada. Nocleg nasz z dnia 3go wypadł ok 5km przed Rigenbu w pół morderczego podjazdu, którego mieliśmy serdecznie dosyć. Ale to było wczoraj. Rano pogoda pochmurna, ale nie pada. Kontynuujemy wspinaczkę i po pół godziny jesteśmy na przełęczy. Stamtąd szutr do Rigenbu. Ten szutr to gładki jak niejeden nasz asfalt. Potem minęliśmy parę mniejszych wiosek. Często zjazdy i łagodne podjazdy. Po drodze mycie garnków w strumieniu i nabieranie wody. Podrzuciliśmy też komuś śmieci, ale ćśśś. Trafiamy do Vinstra, gdzie próbujemy kupić parę rzeczy. Wychodzę z remy 1000 obładowany : kola 6 zł + 50gr kaucja za puszkę (no za coś tam doliczyli). Woda podobnie, nowy white spirit 37 koron. Stary, pełny do połowy zgubiłem. Kupiłem też zapalarkę, taką długą, bo zapalniczka się stopiła. White spirit ciężko się rozpala. 2x twiks po 6 zyli. Przed sklepem truskawki. Namawiam Asie i zjadamy cala paczkę? Łubiankę? Nie wiem, koszyk wielkości naszego malinowego za 25 koron. Dziewczynka miała różne w różnych cenach, powiedziała, że to są małe, średnie I duże. Kupiłem małe. Z wielką satysfakcja jedliśmy przesłodkie truskawki zbierane prze biednych polskich programistów w Norwegii. Wyjeżdżamy z Vinstry. Tragedia, Asi odkleiła się podeszwa od buta SPD. Buty Vittoria z Allegro. Robię kombinacje na sznurek, która o dziwo zdaje egzamin. Podjeżdża gromadka dzieci na rowerach i pyta czystym angielskim, czy coś się stało i czy nie pomóc. Pisałem, że tu każdy mówi po angielsku? Droga między Vinstra a Sjoa jest bardzo malownicza, polecamy. Zaczyna padać i pada już do wieczora. Potem Otta, Sel (paskudne) i w Sel lub Nord Sel musimy wjechać na E6, której tak unikamy od 2 dni. Łamiemy zakaz i ziu. Tiry śmigają jak szalone. Jest to droga międzynarodowa. Mijamy ze 2 traktory, które też mają zakaz, to nas ośmiela. Przegapiamy zjazd na boczna szosę i lądujemy na E6 tam, gdzie tory przechodzą nad ulicą. Widać już góry ze śniegiem, pada. Widoki nadal są przepiękne. Rzeka jest coraz bardziej rwąca. Mijamy także parę potoków, w których aż się kotłuje. Kończę, bo poleciała kolejna kreska na baterii. Buziaki. trip : 106.35km, avg : 15.27, time : 6:57
-
Kochani!!!
Ja tylko tak zbiorczo do wszystkich : widzimy wasze komcie (komentarze mamo), i się strasznie cieszymy, kiedy tu wieczorem o 1 w nocy pod szarym norweskim niebem w namiociku sobie czytamy. Buziaki. ps. Jesli za parę dni nie naładuję komórki, to relacja się urwie i niech mamy się nie martwią :)
-
Dzień 3
Wstajemy o godzinie 11, czy może troszkę wcześniej. Czekamy w namiocie aż przestanie padać, nie chce nam się wychodzić. W końcu przestaje, zbieramy się. Garnki umyte, my umyci super. Jedziemy cały czas wzdłuż E6. E6 jest na poziomie jeziora, niestety nasze objazdy nie. Góra, dół. Góra, dól. Masakra. Wleczemy się 4 na godzinę. Ale za to widoki piękne i obserwacje norweskie nowe. Pogoda brzydka, ale nie pada. Mijamy Lillehamer, nie wjeżdżamy. Sporo znaków z olimpijskimi kółkami i datą : 1994. Domki mijamy cały czas śliczne. Wydaje mi się, że oni po prostu tak mają, że budują tak ładnie. Nawet się nie zastanawiają i wychodzi domek jak z bajki. Wszystko drewniane. Szopy najczęściej czerwone, traktor wjeżdża po rampie na górę. Przed domostwem brama z grubych pniaków, skrzynki pocztowe w budce porośniętej mchem i zielskiem, dalej aleja, nierzadko obsadzona drzewami, no i te trampoliny. Wspinamy się dalej wzdłuż rzeki Losna, która ma zielonkawo niebieski odcień. Asia uważa, że jest toksyczna. Co do toksyn, to wodę bierzemy ze strumieni. W jednym była piana, więc zrezygnowaliśmy. Pod wieczór, ok 20 wyszło troszkę słońce, ale bardzo nieśmiało i szybko znikło. Zdążyliśmy zrobić zdjęcie tęczy po drugiej stronie doliny. Ok 22:30, kiedy szczytu kolejnego podjazdu nie było widać, postanowiliśmy się rozbić. Miejsce malownicze, widok rozpościera się na dolinę (a jesteśmy na sporej wysokości). Góry wyglądają jak zęby jakiegoś potwora, wiec chyba jedziemy po jego języku. Dlatego chyba tak mokro. Zastanawiam się czym Norweg mógłby się zachwycić podróżując po Polsce. Góry mają, morze maja, jeziora maja, lasy maja, no pałacu kultury nie mają. To może ten pałac? Aha kuchenka działa świetnie. Niestety white spirit pali się gorzej niż benzyna ekstrakcyjna (przynajmniej tak uważam. Myślałem że to to samo, ale okazuje sie, że white spirit to spirytus mineralny po polsku, a benzyna ekstrakcyjna w Norwegii nie jest tak szeroko dostępna i jest o wiele droższa) ale i tak super. Problem po prostu z rozpaleniem. Zapalniczka mi się stopiła (jednak później nauczyłem się rozpalać maszynkę o wiele szybciej; wystarczy nasączyć w nafcie jakieś puchate źdźbło trawy i je podpalić. Wówczas działa to jak knot świecy i natychmiast się zajmuje ogniem. Od takiego niby-knota zapala się z czasem reszta). I jeszcze jedno : Asia mówi, żebyśmy zamieszkali w Norwegii, bo tu jest sielankowe życie. Wygląda na to, ze Norwegowie nie pracują, tylko zajmują się pielęgnowaniem kwiatków, wyprowadzaniem psów na spacer (na wsi!) i sportami (dużo rowerzystów, co gnają, że ho ho). Tylko bełkoczą tu jakoś tak bez sensu. Buziaki. trip : 87, avg : 14.6, time : 5:56