• Mamuś

    Mamuś, ja pisałem do Ciebie na pracowy, ale chyba nie odebrałaś bo jest wikend. Wracamy 25 w sobote o 9:10 rano. Znaczy samolot ląduje o 9:10. Chcielismy do Ciebie wpaść w sobotę. Da radę? Możesz mi napisać mejla z odpowiedzią, ja to odbieram codziennie wieczorem, kiedy piszę rlację. Buziak.

  • Gol!

    Hello. Dzisiaj jest na tyle ładnie i wcześnie że, piszę notkę przed namiotem, zaraz koło syczącej maszynki. Zaraz zagotuje się woda i będziemy mieć herbatkę! Jak pisałem, nocowaliśmy u stóp jakiegoś posępnego górzyska, koło wielkiego głazu. W nocy lało jak szalone, rano z resztą też troszkę. W końcu wstajemy i dokańczamy dorsza w namiocie. Bardzo serdecznie pozdrawiamy autorów tej potrawy! Jest to jedna z najpyszniejszych rzeczy jakie jedliśmy na wyprawie. Dopychamy się jeszcze chlebem z sjokolade. Czas ruszyć przez płaskowyż Hardangervidda (Największy płaskowyż Europy), za pierwszym zakrętem wyłaniają się pierwsze zabudowania Finse, widać też lodowiec Hardangerjokulen (cholera, właśnie się dowiedziałem, że starwarsy tu kręcili na lodowcu w 1980). W końcu dojeżdżamy do Finse, koło którego nocowaliśmy (jak się okazało). Jest to dosyć ponura wioska skupiona nie jak zazwyczaj wokół drogi, ale wokół stacji kolejowej. Można tu bowiem dojechać tylko koleją (lub rowerem, ale nie jest to łatwe), pieszo lub kładem. Widziałem też ze 2 skutery śnieżne czekające na śnieg. Jestem przekonany, że w zimie można się tu dostać tylko pociągiem. Jest to zarazem najwyżej położona stacja w Norwegii 1222. Dalej jedziemy w dół (nareszcie w dół!). Pogoda całkiem całkiem. Co prawda chmury, ale nie pada! Podobno żyje tu gdzieś największe stado reniferów w Europie, ale nie spotkaliśmy ani jednego. Gdzieś niedaleko końca Rallarvegen robimy postój na jumki. Sposobem Michała Zadrzyna mieszamy je z gorącym kubkiem. Kuchcik mówi na to “myx” i zapewnia, że nic nam nie będzie. Ja obawiam się o świecenie w nocy. Koniec Rallarvegen, wyjeżdżamy do Haugastol i witamy asfalt. Dalej 22 km nudnej drogi do Gailo. Raczej z górki, więc mkniemy. Dalej mijamy Hol, gdzie robimy siku w kolejnym super klozecie. Już się chyba rozpisywałem o tych klozetach, ale naprawdę nie mogę wyjść z podziwu. Za darmo, bez nadzoru, gdzieś na uboczu, a jednak czysto, pachnie, jest papier i ręczniki i ciepła woda. Bomba. Mkniemy dalej w stronę Gol. Po prawej mamy jezioro Strandenooren (napewno źle zapisałem, się poprawi. Strandefjorden?). Nie możemy nic znaleźć, bo droga idzie brzegiem i nie zostawia ani kawałeczka. W końcu gdzieś przed Sundre znajdujemy cypelek cały zarośnięty świerkami i brzozami. Mroczno tu. Ktoś łódkę tu ma i trochę śmieci. Rozbijamy się w krzaczorach, jemy i kąpiemy się w mulistej wodzie. Jezioro całkiem ciepłe. Aha. Kuskus gryczany jest niedobry. Asia mówi, że jeśli będzie ładna pogoda (odpukać), to rano się pobyczymy. Jesteśmy jakieś 220km od Oslo, więc musimy jakoś wolno jechać (zbaczać nie chcemy). Jeśli dalej będzie tak z górki, to dojedziemy już pojutrze, a chcemy być w czwartek, żeby cały piątek tam pomarudzić. No zobaczymy. Buziaki. Trip : 83.48, time : 4:52, avg : 17.10

  • Rallarvegen

    Witam wszystkich czytaczy. Tu Asia i Iwasz z mokrej Norwegii. Znów nie mieliśmy zasięgu i nie mogliśmy wysłać relacji, więc dopiero przed chwilą pojawiła się na blogu. Właściwie to chyba pokażą się obydwie w tym samym czasie. Nieważne. Pogoda nas nie rozpieszcza jak to mówią. No ale cóż. Wstajemy, pakujemy się i ruszamy na górę. Malowniczo jak wczoraj. Czasem przejedzie pociąg i zatrąbi, żeby zaraz schować się do tunelu. Od czasu do czasu rzeka znika w tunelu wydrążonym dla niej (raczej potok). Wjeżdżamy na pastwisko. Na drodze kilkadziesiąt kózek. Jedna się interesuje i głaszczemy ją. Próbuje obgryzać elementy rowerów. Na 2 lub 3 km przed Myrdal zaczyna się podjazd tak stromy, że przez następne 2 godziny pchamy rowery. Łącznie pchaliśmy przez 17 serpentyn. Ja próbuję jeszcze na początku jechać ale w pewnym momencie przednie kolo podrywa się do góry i ląduję na plecach. Wszyscy mijający nas turyści idą lub zjeżdżają na rowerach na dół. Wielu z nich przystaje i pyta się jak się jedzie, albo czy nie lepiej kolejką na górę, a potem jak oni na dół. Narodowości wszelakie, nawet z Japończykiem gadałem. Mówił, że nachylenia jest około 20%, wiec jest spoko. Zaraz przed końcową stacją Flamsbana, droga rozchodzi się na 2. W prawo jest do Myrdal (i jest drogowskaz), a prosto jest na Rallarvegen, ale nie ma znaku. Potem już cały czas nie było znaków, a to chyba z tego powodu, że jedziemy w przeciwnym kierunku niż wszyscy (później w Oslo gadaliśmy z jednym z Norweskich rowerzystów, który wręcz nazwał to “w złą stronę”). Od rozstaju dróg jest tylko kilka, kilkanaście minut pchania, a potem płaskowyż i można (prawie) jechać. Oczywiście szutr. Krajobraz posępny, nie wiem co jest bardziej szare : niebo, skały (a może nasz namiot). Roślinki szybko kończą się i zaczynają się ośnieżone pagóry i jeziora. Muszę Wam przyznać w sekrecie, że dzisiejsza droga była chyba najcięższa jak do tej pory. A to z tego powodu, że zerwał się pod wieczór straszliwy wicher w twarz. W niektórych miejscach ciężko było iść bez rowerów, a co dopiero je pchać. O jechaniu nie było mowy. Dodatkowo po paru kilometrach zaczęły się zaspy. Śnieg trochę się już porozpuszczał, więc buty szybko przemakały. Najdłuższa zaspa jak na razie miała z 200 metrów. Do tego deszcz i czasami ostro pod górkę. Ja miałem szybko dość, chciałem nawet zawracać i rozbijać się w cichszym miejscu, ale kuchcik twardo obstawał że jedziemy. Kolo 23 znaleźliśmy miejsce jako tako osłonięte (północny stok, a wiało właśnie z południa na północ). Dziś sytuacja extremalna, więc wyciągnęliśmy travellunche, które w takich momentach nas ratują. Ledwo co udało się rozpalić maszynkę. Teraz siedzimy w namiocie koło wielkiego głazu. Deszcz leje jak szalony, wiatr miota namiotem. Mamy nadzieję, że namiot się nie złoży, ani nie przecieknie. Uściski. Trip : 44.33, time : 6:01, avg : 7.36.

  • Aurlandsvangen

    Hello miśki. Jem właśnie ostatni mus owocowy i jest pyszny. Jest za 8 12w nocy i siedzimy z Asią w namiocie gdzieś koło trasy kolejowej łączącej Flam i Myrdal. Wstajemy rano. Nie pada na szczęście. Pochmurno tylko trochę. Zwijamy majdan, a ja oliwię łańcuchy. Przy moim zauważyłem, że jedno z ogniw jest pęknięte. Mam na szczęście zapasowy łańcuch. Nie chcąc go marnować rozkuwam z tego nowego jedno ogniwo i wstawiam do starego. Niestety mam kijowy zakuwacz, albo brak doświadczenia i ta konstrukcja rozpada się po przejechaniu kilku metrów. Zakładam więc cały nowy łańcuch (bez tego jednego ogniwka) i jedziemy już dalej, bez przeszkód, Aurlandsvangen. Droga wiedzie w górę i w górę. Odłączam się czasem od Asi, żeby pojechać szybciej. Przeważnie jednak jadę za nią. Gdzieś pod nami, jakieś 1300 m pod ziemią jest laerdaltunelen, który omijamy. Tunelem jest 25km na poziomie 0 mnpm, a my jedziemy przez góry 43 km i 1300 w pionie. W ogóle, to już wiele razy zjeżdżaliśmy do 0 (fiord) i wjeżdżaliśmy na górę, i tak w kółko. Krajobraz znów robi się coraz bardziej surowy, w oddali widać Jotunheimen z których przyjechaliśmy. Pogoda piękna, widoczność super. W końcu dojeżdżamy na górę, na plateau. Tam górki i dołki, wpół zamarznięte jeziora, kamulce i kopczyki. Na szczycie zjadamy 800g potetsalat, wygrzewamy się w słońcu. Wtem na horyzoncie pojawia się goły pan. Świeci tyłkiem, śmiejemy się, a pan znika. Może jakiś mors? Nie wiem. Ja piszę tam poprzednią relację. Wieczorem wczoraj nie było zasięgu. Teraz z resztą też nie ma i relację wyślę jutro. Dalej już tylko zjazd. Zakładamy wszystkie ciepłe ciuchy, kaski I wiooo. 20 minut zjazdu z prędkościami warpowymi. Asia zostaje daleko w tyle. Mam nowe klocki z tylu i hamuję całkiem nieźle. Mimo 25kilo sakw z tyłu i tyłka wysuniętego do tyłu czasem podrzuca mi tylne koło przy hamowaniu przodem. Droga nierówna co się tu rzadko zdarza. Dojeżdżam do punktu widokowego, z którego widać aurlandfiorden. Czekam na Asię 15 min i martwię się. Okazało się, że znów się jej zepsuł but. Kiedy przyjeżdża robimy zdjęcie Polakom, którzy głośno o czymś debatują. Gadamy kto gdzie jedzie, pytają nas jak tam na rowerach, opisują swoja drogę (2 samochody) a na koniec obdarowują nas wielkim słojem smażonego dorsza w zalewie. Nie mogę się doczekać kiedy go jutro odkręcimy. Żegnamy się z nimi i lecimy na taras widokowy. Panorama wspaniała. Fiord w całej okazałości, góry po drugiej stronie mają po 1000 metrów i są zupełnie dzikie. Pawie pionowe ściany wpadają do wody. Ja ruszam przodem i po kilku chwilach jestem w Aurland. Zatrzymuję się na skrzyżowaniu i czekam na Asię. Z domku obok macha mi 2 facetów. To Niemcy :) odmachuję i się cieszę. Aurland wygląda na letniskowy kurort. Mnóstwo turystów, każdy się do mnie uśmiecha przechodząc, zagubiony japoński młodzieniec z wielkim plecakiem mówi “haj”, jakiś koleś się lansuje w lśniącym samochodzie, jednym słowem wywczas. Kuchcik dojeżdża i ruszamy ścieżką w stronę Flam. Flam jest zaraz niedaleko i też jest kurorcikiem jak Aurland. Jest tam też pierwsza stacja kolejki Flåmsbana, na którą nas trochę nie stać, ale na pewno się kiedyś jeszcze nią przejedziemy, bo warto. Jest to cud techniki norweskiej, dla tej kolejki wydrążono nawet tunele w skale na gorze, a inny tunel na dole dla rzeki. W ten sposób jedno i drugie sobie nie przeszkadza. Krajobrazy jak z reklamy milki, tu płoteczek, tu kwiatuszki, tu jedzie pociąg i tu-tut, tam wodospad, no bajka. Naprawiamy buta po raz chyba 4ty dzisiaj i doganiamy trzech chyba-Amerykanów, bo tak pięknie mówią po angielsku. Od razu widać, ze studenciaki i szukają na dzikusa tak jak my. Gadam z nimi, że my też i że drogo i ze bla bla, a oni mówią, że tu nic płaskiego nie ma i powodzenia jeśli chcemy szukać dalej. No ale my mamy rowery. Nabieramy wody ze strumyka i wkrótce znajdujemy miejsce gdzie już ktoś się rozbił. Pytam, czy nie będzie przeszkadzało i rozbijamy się. Kuchcik robi dziś wyjątkowo pyszny obiad. Z pomidorami z puszki. Makaron, soja, pomidory z puszki i podsmażona cebulka. No pycha. Aha i jeszcze dziś spotkaliśmy szwajcara, ale to wcześniej. Mówił, że zawsze jak jeździł za granicę, to miał taniej, a w Norwegii wielkie zdziwko, że może być jednak drożej. No to chyba tyle. Trip : 56.06, time : 4:03, avg : 13.84.

  • Rejs

    Budzi nas straszna ulewa. Czekamy aż przestanie padać. Kiedy przestaje, zwijamy wszystko. Ja jadę rozmienić 100 koron żeby wrzucić do puszki 40. O 1205 jest rejs wycieczkowy z Laerdal do Govensdal (mogłem pochrzanić tą nazwę). Kupujemy bilety do, i z powrotem. Ładujemy się na prom i wśród tłumu (naprawdę tłumu) zajmujemy miejsce na górnym pokładzie widokowym. Widok mamy do tyłu. Różne języki słychać wokół nas, głównie włoski. Co jakiś czas włącza się szczekaczka, która mówiąc w kilku językach objaśnia co i jak. No i mijając skały i pionowe ściany widzimy wioski do których jest dostęp tylko od morza, albo w tym a tym miejscu fiord ma 900 metrów głębokości, a to to, a to tamto. Po polsku niestety szczekaczka nie umie. Statek powolutku zostawia za sobą kolejne odnogi fiordu. Naeroyfiord, Laerdalfiorden, Aurlandfiorden. A ten największy, po którym płyniemy to Sognefiord. Jeśli ktoś chce zobaczyć trasę naszej wycieczki promem, to ruszyliśmy z Kaupanger do Gudvangen, a potem z powrotem do Kaupanger i stamtąd do Laerdal. Masa turystów zaczęła mnie szybko wkurzać, ale chyba taki już jestem, ze się szybko niecierpliwię i narzekam. Kręcili się jak smród po gaciach. Kiedy dopłynęliśmy do Gudvangen wszyscy wysiedli robiąc miejsce następnym pasażerom, a my w tym czasie zajęliśmy dogodne (najlepsze miejsca). W drugą stronę miałem świetny widok i nikt mi nie łaził. Szybko jednak zaczęło strasznie wiać i mimo dobrych chęci musieliśmy się schować w mesie, czy jak to tam. No taka wielka zatłoczona stołówka. Tam cieplutko i relaks na całego. Po 6 godzinach, czyli kolo 18 lądujemy w Laerdal. Bardzo przyjemne miasteczko do którego prowadzi Lærdalstunnelen, najdłuższy chyba w Europie tunel (niecałe 25 km w litej skale). Powinniśmy Norwegom obiecać dużo potetsalat i żeby nam wykopali metro. Przez warszawskie ubogie gleby przegryźliby się jak przez masło. Niebo pół na pół, nawet słoneczko nieśmiało wychynęło. Idziemy obadać sklep (Kiwi). Kupujemy pyszności (potetsalt, sok do wody, batony). Spotykamy tam jednego człowieka z załogi niemieckiej. Rozbili się na kempingu opodal. W Laerdal zachowała się oryginalna zabudowa z 18 wieku. Z krzykiem mew miasteczko przypominało mi Liepaję w której byliśmy rok temu (Łotwa). Tylko te góry. Domków jest w zasadzie tylko jedna aleja. Pusto i cicho, przechadzamy się wśród kolorowych domków. Każdy jeden wygląda jak mały zabyteczek. Porządek, ład, posprzątane. Kwiatuszki co 30 cm w glinianych doniczkach. W oknach widać to jakieś figurki, to jakieś bibeloty nikomu niepotrzebne, ale wprowadzające siedzącego wśród nich domownika w dobry nastrój. Zza jednego z okien rzędy starych butelek różnej wielkości i kształtu. Jakiś nie znany mi (ale bardzo sympatyczny) kawałek rolingstonsów z pobliskiego sklepu z płytami uświadamia nagle, że ktoś tu jednak jest i miasteczko nie jest wymarłe. W sklepie płyty winylowe. Zrobiło mi się tam miło. Ale ruszamy dalej. Na Aurlandsvangen, zwaną także snowvegen(?). Od samego początku mozolna wspinaczka. Na domiar złego zaczyna lać. Ale tak porządnie i po paru chwilach wszystkie ubrania na nas są mokre. Sakwy Crosso Dry jak zwykle nie puszczają ani kropelki. W końcu to milimetrowa guma. Mam dużo cięższe przełożenia niż Asia, więc czasem kiedy mnie już bolą stawy ruszam szybciej zostawiając ją z tyłu. Potem czekam. W jednym z takich miejsc, kiedy na nią czekałem, znalazłem mnóstwo poziomek. Zbieram całą garść i zjadamy razem. W końcu Asi rozwala się but (nie wiem który już raz - obydwa buty są posznurowane i podrutowane). Koniec, w tym miejscu coś musimy znaleźć (a od godziny nie było równego kawałka). Idziemy na piechotę kawałek do góry wzdłuż szosy i znajdujemy miejsce wprost przygotowane dla nas. Od szosy odchodzi ścieżka w las, kończąca się wielkim głazem i dwoma paleniskami. Widać, że ktoś już tu się rozbijał. Dostępu od szosy broni zwalona brzózka. Rozbijamy się (kropi już mniej), jemy i idziemy spaś. W namiocie Asia wylewa herbatę na śpiwór i kłócimy się, bo twierdzi, ze ją potrąciłem. Ja idę w zaparte. Ale generalnie, to się nie kłócimy. W dole grzmi rwący potok (jakby kto spuszczał wodę z tamy). Trip : 20.61, time : 2:32, avg 8.12.